Wiele lat temu na długo przed automatyzacją, firma Marka wdrożyła procesy oparte na ITIL, podobnie jak wiele innych przedsiębiorstw w Polsce. Dzięki temu udało się uporządkować wiele aspektów zarządzania IT, co było niewątpliwym sukcesem. Niestety, pojawiły się też ciemne strony tego rozwiązania. Nawet najprostsza zmiana wymagała przejścia przez wieloetapowy proces akceptacyjny.
U naszego Marka każda potrzeba czy zmiana w postaci np: adresu IP, systemu operacyjnego, serwera aplikacyjnego, otwarcia ruchu sieciowego, nadania uprawnień oznacza czasochłonne bawienie się w zakładanie tzw. ticketów, oczekiwania na akceptację osób decyzyjnych w końcu na manualnej konfiguracji i aktualizacji bazy CMDB.
Jak myślisz „Markowy” biznes był zadowolony z czasu wprowadzenia nowych usług? Nie. Ciągle czekał i dopytywał, na jakim etapie jest realizacja usługi. Po pewnym czasie wszyscy byli już zmęczeni i poirytowani „bo ileż można”. Gdy poziom „bólu” osiągnął najwyższą amplitudę Marek zdecydował się po konsultacjach z nami na wprowadzenie jakiejś automatyzacji, która to wszystko przyspieszy, odciąży jego zespoł od codziennych powtarzalnych czynnosci.
Trzeba jednak pamiętać, że po wdrożeniu automatyzacji niewiele może się zmienić. Pomimo, że administrator wykonuje swoje zadania w wystandaryzowany sposób, czas realizacji zmian pozostaje niemal taki sam. Dlaczego?
Dzieje się tak, ponieważ ręczna instalacja systemu operacyjnego i dostosowanie do standardów w organizacji zajmuje administratorowi około godziny. Dzięki automatyzacji ten czas skraca się do 10 minut – zysk sześciokrotny. Ale jednak problem w tym, że administrator czeka na wszystkie zgody w systemie ticketowym ok. 5 dni roboczych. W efekcie cały proces skraca się z 5 dni oczekiwania i 1 godziny pracy do… 5 dni oczekiwania i 10 minut pracy.
Zatem jak wygląda procentowy zysk dla biznesu? Zaledwie 0,07%. W praktyce – prawie nic.